Prawdę mówiąc czułam lekkie obawy przed tą sesją.
Po pierwsze dlatego, że miała to być pierwsza moja sesja po urodzeniu dziecka, a że maluch nie miał jeszcze ustalonego rytmu dnia i jadł, i spał o której chciał, bałam się, że zacznie się dopominać o swoje podczas mojej nieobecności.
Po drugie głównym bohaterem sesji miał być roczny Staś, który dość wcześnie chodzi spać, a ja dostałam do dyspozycji czas pomiędzy godzinami 12 a 16… Czyli najgorsze godziny ever latem dla fotografa! Umówiłam się o 15.00 na polu za moim osiedlem (tak by móc szybko wrócić do kilkutygodniowego synka w razie awarii), a w duchu modliłam się o chmury, choć nic nie zapowiadało cudu, bo jak przez cały lipiec lato było takie se, tak od kilku dni słońce prażyło niemiłosiernie.
I cóż… Nie będę opisywać, jak spacer wśród zbóż wyglądał, bo jak to spacer – w miłym towarzystwie jest zawsze przyjemnie. Starszy brat Stasia, Franek, był trochę nieufny, ale dał się namówić na proste zabawy i dzięki temu udało się złapać kilka radosnych momentów.
Za to pogodaaaa… no naprawdę, na moje specjalne zamówienie: chmury jak stąd do Warszawy :/ Cały czas myślałam tylko o tym, czy nie prześwietlę, czy będzie widać oczy i czy w ogóle uda się zrobić na tych zdjęciach jakiś fajny klimat…
P.S. A jeśli chodzi o mojego synka – już w drodze do domu dostałam telefon, że mam się spieszyć, bo dziecko marudzi. Niestety po powrocie zastałam go tak zapłakanego, że mąż mój oświadczył, iż więcej mnie na żadne zdjęcia nie puści.
Ale to już trochę inna historia…